Cris Tales przykuło moją uwagę, ponieważ pojawił się w Game Passie i nie sposób było mi się oderwać od grafiki wystylizowanej na coś w rodzaju interaktywnego witrażu. Pod tym względem gra ewidentnie wymykała się z utartych szablonów (prawie każdy zrzut ekranu nadawał się na tapetę). W dodatku to gra z mechanikami jrpg. Opinie z Internetu może nie były najwyższe, ale w przyzwoite tytuły też czasem warto pograć, więc zapadła decyzja — zainstaluję.
Uczciwie zaznaczę, że na początku musiałem się przyzwyczaić do tej gry. Zanim akcja w Cris Tales się rozkręciła, to minęło trochę czasu. Co do fabuły, to mieliśmy tutaj do czynienia z klasyczną sztampą gatunku: główna bohaterka Crisbell pewnego razu odkryła, że potrafi manipulować czasem i wyruszyła wraz z towarzyszami w podróż, aby ocalić świat przed Cesarzową Czasu. Przyzwyczaić również musiałem się do mechanik walk, w trakcie których wykorzystywane były wibracje na padzie. Chodzi o to, że na ich podstawie czułem na dłoniach, kiedy sparować ciosy przeciwnika i otrzymać mniejsze obrażenia, co miało kluczowe znaczenie podczas początkowych starć. Taka zagwozdka z czasem reakcji moich palców 😉.
Z powyższego akapitu wynikałoby, że początek gry był taki sobie, ale nie poddałem się i cisnąłem dalej. Wraz z kolejnymi godzinami przywykłem do tego wszystkiego…i wsiąkłem. Na wierzch wyszły bowiem przyjemne aspekty gry. Gra mocno zyskała na dialogach, kiedy do drużyny Crisbell dołączyły nowe postacie, które ogólnie określiłbym jako osoby służące radą, zabawne i poprawiające samopoczucie. I to był mój ulubiony zestaw cech bohaterów, który lubię oglądać w grach jrpg.
Aspekt graficzny już poruszyłem. Ale oprócz oglądania, Cris Tales bardzo dobrze mi się też słuchało. Muzyka jak i podłożone głosy w grze okazały się super. Miasteczkowe kompozycje łatwo wpadały w moje ucho i budziły skojarzenia ze starszymi tytułami jrpg, a wagę starć z bossami podnosiła mieszanka instrumentów orkiestrowych z gitarą elektryczną (znalazło się tu kilka bangerów). W kwestii głosów — nie wiem czemu, ale brzmienie głosu androida JKR-721 (w skrócie K, nie pytajcie czemu ma ksywkę od drugiej litery, bohaterowie też z tego śmieszkują 😁) brzmiało tak niepokojąco dobrze. A także Crisbellowe „I want to record our progress”. W każdym razie słychać było, że obsada aktorów głosowych przyłożyła się do swojej pracy.
Oczywiście Cris Tales to był wciąż typowy przedstawiciel jrpg (w sumie krpg, bo robili go Kolumbijczycy): losowe walki, bossowie, mapa świata z iluzją otwartości, lochy (tak, były standardowe kanały), zadania poboczne przynieś-odnieś, sklepy czy karczmy. Co by nie pisać — klasyka gatunku. Twórcy dodali do tego mechanikę skoków w czasie, a także dokooptowali żabę i robota do drużyny. To zaczynało przypominać trochę Chrono Trigger, ale na tym nawiązania się skończyły. Co do manipulacji czasem, to autorzy fajnie urozmaicili ten pomysł. W trakcie pojedynków można było sobie np. przenieść przeciwnika w czasie i go odmłodzić/postarzeć, co skutkowało zmianą jego statystyk i wyglądu. Niby to było tylko pokrętne zastosowanie mechaniki debuff, ale takiego efektu nie odnotowałem wcześniej w grach tego gatunku. Poza tym przenoszenie się w przeszłość/przyszłość pozwalało zdobyć przedmioty niedostępne w teraźniejszości. A także pokazywało alternatywne wersje obecnego miejsca i ich mieszkańców. W pewnym momencie można było np. podejrzeć jedną z antagonistek jako dziecko, które zastanawiało się, czy rodzic pozwoli jej wziąć zwierzaka do domu — aww, urocze 😄.
Pomimo uroczej oprawy Cris Tales dalej nie była idealną grą. Największy zarzut miałem do długości gry. Uważam, że gra była po prostu za długa w stosunku do tego, co mogła mi opowiedzieć fabuła i jej zwroty akcji, zwłaszcza pod koniec rozgrywki. Cris Tales wówczas trzy razy zrobiło mnie w konia, ponieważ już się nastawiałem na finał, ale gra raczyła mi go odłożyć — „Jeszcze nie, plotwisty i dodatkowe lochy wyciągam”. I jak już doszedłem do faktycznego zakończenia, to niestety, według mnie ono nie dowiozło. Jakby twórcom zabrakło pomysłu na coś lepszego. Minusem podczas rozgrywki były też zauważalnie długie czasy wczytywania pomiędzy przejściami ekranów.
Reasumując. Cris Tales było dla mnie spoko grą przez, powiedzmy, 80% czasu. Na dobrą sprawę tylko końcówka gry naprawdę mnie rozczarowała. Biorąc po uwagę dobre i złe rzeczy uważam jednak, że był to tytuł, którego dobrze było mi ostatecznie doświadczyć. Tym bardziej, że moja muzyczno-growa playlista zyskała kolejne utwory 😉.
Muzyka do gry Cris Tales:
The Journey Across the World ♫ The Timeless Battle ♫ The Decisive Battle ♫ The Floodside District ♫ The Mayor’s Resolve ♫ The General’s Last Stand ♫ The Ancient City of Neva Tulira ♫ The Hidden Library ♫ The Crow’s Murder ♫ The Town of Cinder ♫ The Battle to Defeat Destiny ♫