Przeszedłem Eiyuden Chronicle: Rising i przy okazji też wymaksowałem. To byłaby zarąbista gra, gdyby nie było w niej aż tyle powtarzalnych misji kurierskich. Przez to gra okazała się tylko dobra, ale w dalszym ciągu myślę, że warto będzie o niej tutaj wspomnieć. Zapraszam do mojego wpisu.
W grze wcieliliśmy się w CJ, 16-letnią dziewczynę pochodzącą z rodziny zbieraczy. Bohaterka właśnie wyruszyła na swoją pierwszą wyprawę, aby zaliczyć rytuał inicjacji do rodzinnego klanu. W tym celu CJ dostała zadanie — odnaleźć runiczną soczewkę. Miał to być klasyczny, błyszczący skarb, ale o większych rozmiarach niż ten, który zdobył w przeszłości jej ojciec. Z pozoru wydawało mi się, że to będzie typowa historia o poszukiwaniu skarbów.
Ale już na początku gry przekonałem się, że nie do końca. CJ przybyła do New Nevaeh, miasteczka zniszczonego przez trzęsienie ziemi. Na miejscu poznała Ishę, również 16-latkę, która pełniła funkcję burmistrza w zastępstwie swojego ojca. Isha, aby odbudować miasteczko wymyśliła sprytny plan — zaprosiła wszelkich turystów i poszukiwaczy przygód, aby móc pobierać od nich opłaty na odbudowanie New Nevaeh. Ponadto utworzyła licencję dla zbieraczy, dzięki której jej posiadacze mogli legalnie eksplorować lokalne wykopalisko i ruiny. Sęk w tym, że wymagane zezwolenie kosztowało 100 000 jednostek lokalnej waluty. Ale istniała jeszcze druga opcja — można było zebrać wymaganą liczbę pieczątek w zamian za pomoc mieszkańcom. Pewnie się domyślacie, w które rozwiązanie poszła CJ 😉. I jak to bywa w grach, nie wszystko dało się zrobić w pojedynkę. Dlatego do naszej, naiwnej bohaterki wkrótce dołączył również cyniczny Garoo, człowiek-kangur (ekhem, prawdziwy poszukiwacz zbiera skarby, a nie pieczątki 😅) i wspomniana wcześniej, władająca magią Isha (jak na postać zarządzającą, to dziewczyna była świetnie napisana). W końcu co trzy głowy to nie jedna.
Pod względem rozgrywki w Eiyuden Chronicle: Rising mieliśmy do czynienia z hybrydą metroidvanii z symulatorem kuriera. Gdybym miał ocenić pierwszy aspekt, to grało mi się naprawdę spoko — fajne lochy, sporo teleportów, ładna grafika (budząca skojarzenia np. z Bloodstained), przyjemna muzyka. Spodobał mi się prosty system walki z tej gry. Mogłem lać przeciwników w czasie rzeczywistym i dynamicznie przełączać bohaterów, kiedy np. wróg wykazywał odporność na dany atak. I twórcy fajnie to zaimplementowali — naciskałem jeden przycisk, postać się przełączyła i tym samym przyciskiem mogłem nią zaatakować. Każdy z bohaterów miał przypisany inny styl walki. CJ uderzała szybko, ale słabo. Garoo z kolei uderzał potężnie, ale ślamazarnie się do tego zabierał. Isha natomiast potrafiła atakować dystansowo przy pomocy magii. Istniała też możliwość zrobienia kombosów z wykorzystaniem całej trójki. Do tego dołożono prosty system rozwoju postaci i ekwipunek. Ciekawym ograniczeniem okazał się dla mnie limit znalezionych rzeczy, jakie można było zebrać z lochów. Jasne, dalej zabierałem sporo śmiecia z lasu, ale jednak bez efektu czarnej dziury w kieszeniach. W ten sposób kilka razy musiałem posprzątać w torbie, żeby zabrać coś potrzebnego ze sobą.
Gdybym jednak miałbym ocenić aspekty symulatora kuriera, to tutaj już nie było tak super. Pierwsze zlecenia dla mieszkańców jeszcze robiło mi się naprawdę ok. Trafiła się m.in. słynna, pierwsza misja rodem z jrpg — znajdź dziewczynce kotka 😅, a same konwersacje z ludźmi z New Nevaeh były naprawdę zabawne. Trochę jak w Indivisible czy Cris Tales, w które grałem wcześniej. Dla mnie, jako gracza, to był przyjemny widok, kiedy po udanych zleceniach miasteczko zaczęło rosnąć w moich oczach i odblokowywały się nowe opcje dla bohaterów. Ale do czasu, ponieważ po kilku godzinach grania misje zaczęły wyglądały mniej więcej tak:
- Hej CJ. Potrzebuję sprawdzić, czy mieszkańcy nie mają uwag do zarządzania miasteczkiem. Czy możesz ich podpytać?
- Nie ma sprawy!
- (Teleportujemy się do innej lokacji, odbębniamy rozmowy i teleportujemy się z powrotem do zleceniodawcy)
- Oto, co się dowiedziałam od innych.
- Dzięki, łap pieczątkę. Pyk!
Albo CJ, zawołaj kogoś, żeby do mnie przyszedł, bo się wstydzę. Albo CJ, zbierz mi materiały na rozbudowę budynku (często już je mieliśmy, więc od razu odbębnione). Pieczątka. Koniec. Proste, ale nijakie i powtarzalne zadania bez dodatkowych zwrotów akcji. Na pewno dałoby się to rozpisać w ciekawszy sposób. A tak, to przyznaję uczciwie, że zmuszałem się w końcówce gry do zrobienia tych fetch-questów, byle dobić do zakończenia.
Na koniec wspomnę jeszcze, że dialogi w grze zawierały dość wyszukane słowa z języka angielskiego. Nie, żeby to był kłopot, ponieważ lubię uczyć się języka angielskiego z gier i kiedy nie znam danego słowa, to zaglądam do słownika w telefonie. Ale na wszelki wypadek dam znać, że grając w EC:R musiałem robić to znacznie częściej niż w przypadku innych gier. Chyba, że nie czytacie dokładnie dialogów, to no problem 😉.
Podsumowując — Eiyuden Chronicles: Rising to była całkiem fajna gra pod warunkiem, że lubicie dobroczynność i zbieranie pieczątek. Czułem się trochę jakbym zagrał w Indivisible czy Cris Tales, ponieważ tamte gry również cechowały się podobną, przyjemną atmosferą i humorem. Zaznaczę jedynie, że Eiyuden zająłby u mnie najniższe miejsce na podium z tej trójki gier. Natomiast jak na prequel, przystawkę do głównej gry pt. Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes — gra spełniła swoją rolę i na pewno zagram w kolejny tytuł z tego uniwersum.
Muzyka do gry Eiyuden Chronicle: Rising:
Event Battle ♫ Town 1 (New Nevaeh) ♫ Event 1 (Cheerful) ♫ Dungeon 1 (Great Forest) ♫ Dungeon 2 (Quarry) ♫ Town 2 (Growing Town) ♫ Dungeon 3 (Snowpeak) ♫ Town 4 (Clear) ♫ Dungeon 5 (Runebarrows) ♫ Town 3 (Final Town) ♫