Jamaga Muuuszkę. Doholowałem do końca Hollow Knight Silksong, czyli do zakończenia aktu 3. Nie żebym się zmuszał, po prostu taka gierka słowna z mojej strony.
Zanim o Silksongu, to podzielę się moją opinią o (już) serii Hollow Knight. Lubię te gry, bo są to rozbudowane metroidvanie stawiające wyzwanie, ale ich klimat nie do końca mi odpowiada. Mam tu na myśli chodzenie w ciemnościach, w których coś cię może zaatakować, stonowaną muzykę, nie do końca jasną fabułę i teatralne brzmiące zdania (i jeszcze po angielsku, co utrudnia płynne czytanie ze zrozumieniem). Te ostatnie zresztą na szybko sobie tłumaczyłem w głowie np. „Hej, robaczku. Nie idź tam, bo jest niebezpiecznie”. No i po tym wprowadzeniu, przechodząc już do Silksonga, mogę napisać, że jest to bezpieczny-ale-nie-nudny sequel. Dostaliśmy ponownie to, co wymieniłem przed chwilą, ale jednocześnie jest to też bardziej niebezpieczna gra od poprzednika.
Hollow Knight Silksong ma fajny początek, żeby się w niego wkręcić. Gra zaczyna się od tego, że jakieś robaczki porwali główną bohaterkę Hornet, ale następuje wypadek i spadamy w przepaść. Uwalniamy się z klatki i naszym zadaniem jest dotrzeć do cytadeli, gdzie przebywa ten, co chciał nas porwać, aby dowiedzieć się, po co to w ogóle zrobił. Zaczynamy wędrówkę w duchu „Gdzie my w ogóle jesteśmy? Po co są te wszystkie dzwonki dookoła?”, rozbijamy ukryte przejścia i spotykamy śpiewające robaczki, które są pielgrzymami i również zmierzają do cytadeli. Cel jest wiadomy, ale sama droga na szczyt jest kręta jak ugotowane spaghetti i zanim tam dotrzemy, to minie sporo czasu. Wyzwanie jest duże, ale rozgrywka wciągnęła mnie i często wyłączając grę miałem postanowienie „jutro do tego wracam”.
W porównaniu do poprzednika Hollow Knight Silksong różni się kilkoma aspektami. Hornet porusza się nieco inaczej i może zmieniać typy uzbrojenia. Graficznie gra prezentuje się podobnie (jest mrocznie, ale też ślicznie, tła mają bardzo dużo detali). Muzycznie tym razem więcej zapamiętałem utworów i one są wręcz niezłe do posłuchania (jest w nich dużo skrzypiec, fortepianu i chórów). Największą różnicą jest zwiększony poziom trudności. Choć bardziej bym to nazwał zwiększony poziom plaskaczów, po których można sobie pomyśleć „no ja pier****, ale to było chamskie…. dobra jeszcze raz”. Mam tu na myśli ataki zwykłych przeciwników i bossów, którzy zabierają po 2 punkty zdrowia zamiast jednego, liczne segmenty z pułapkami, a nawet płatne savepointy. Ale najgorsze były długie przebieżki do bossa od savepointa, takie zajmujące kilka minut, gdzie trzeba pokonać tor przeszkód, niezatruć się, pokonać salwy przeciwników przed samym bossem i przynajmniej nauczyć się zagrywek bossa, bo na jednym podejściu prawdopodobnie się nie skończy. Oczywiście, zdarzały mi się również starcia, w których „męczyłem” jakiegoś bossa z godzinę, ale trochę determinacji i nawet nie-pro-gamer jak ja w końcu dawał sobie radę.
Czy było warto czekać 6 lat na tego Silksonga? Dla mnie warto. To na pewno najlepsza metroidvania, w jaką grałem z ostatnich kilku gier tego gatunku. Ale gdybym miał ją ulokować na 30 top gier ogranych w ostatnim czasie, to prawdopodobnie dałbym jej 4-6 miejsce, bo zabrakło mi jedynie momentu w stylu „wow, mam ciarki z wrażenia, na pewno tego nie zapomnę”.






Muzyka do gry Hollow Knight Silksong:
Moss Grotto ♫ Strive ♫ Strive ♫ The Marrow ♫ Repose ♫ Deep Docks ♫ Lace ♫ Greymoor ♫ Incisive Battle ♫ Widow ♫ Shellwood ♫ Hunter’s Trail ♫ Bilewater ♫ The Mist ♫ Phantom ♫ Choral Chambers ♫ Cogwork Core ♫ Whispering Vaults ♫ Trobbio ♫ High Halls ♫ Reprieve ♫ Skarrsinger Karmelita ♫ Lost Verdania ♫ Fleatopia ♫ Lost Lace ♫ Silksong ♫