Lightning Returns: Final Fantasy XIII, a ja wróciłem do tej gry i ją ukończyłem. Moje odczucia? To była jedna z tych gier, która wraz z kolejnymi przejściami stawała się łatwiejsza. W jakimś stopniu to była moja zasługa, ponieważ wiedziałem jak efektywnie używać chronostazy (po ludzku – to umiejętność zatrzymywania czasu) i jakich czarów stosować na przeciwników. Ale łatwiejsza nie znaczy, że nie było wyzwania. Najtrudniejsi bossowie i tzw. ostatnie gatunki potworów dalej ustawiali dla mnie wysoko poprzeczkę dla mnie. Szkoda tylko, że hard mode był dostępny dopiero w New Game+, bo skorzystałbym z niego od razu.
A co do ogólnych wrażeń, to mój powrót do gry oceniam bardzo dobrze. Czułem się, jakbym był w symulatorze świata fantasy 😊 Twórcy przygotowali świat z czterema różnymi biomami i pod względem eksploracji gra przypominała mi klasyki jrpg. Fantastycznie też wymyślono tutaj system rozwoju postaci. A więc – moje statystyki podnosiły się tylko po zadaniach głównych i pobocznych. W walce z potworami nie dostawałem doświadczenia, tylko umiejętności, przedmioty i punkty EP (dla specjalnych zdolności). Samą Lightning mogłem ubrać w liczne ciuchy, które też posiadały swoje statystyki i umiejętności. I do tych wdzianek przypisywałem resztę zdobytych zdolności. Kombinacji własnego „stylu” było mnóstwo i to sprawiło, że przejście gry będzie wyglądało (dosłownie) inaczej u każdego graczy.
System walki to też była rewelacja. Lightning korzystała z trzech zestawów stroi, z czego każdy miał swój osobny pasek ATB. Zdolności używało się osobnymi przyciskami akcji i jako, że ograniczono w tej części opcje leczenia, to na znaczeniu nabrała nowa umiejętność – blokowanie ataków przeciwnika. I jak na system z ATB to walki w tej grze były zarówno taktyczne i dynamiczne, oddawało to wrażenie miksu turowego rpga z grą akcji. Przyciski na moim padzie nie miały chwili do odpoczynku 😉 Muzyka, jak przystało na FF, była świetna. Takie chilloutowe utwory jak Eternal Midnight, Evening Return czy bondowski Death Game robiły klimat. Dobrze, że kompozytorzy przygotowali wiele motywów bitewnych, bo dzięki temu walki nie popadały w monotonię. No i nie zabrakło moich ulubieńców, czyli Chocobo i Moogle.
Jeśli chodzi o grafikę, to tutaj było ok. Trzecia część FFXIII była najgorzej wyglądającą grą z trylogii – budynki z prostymi teksturami i low-poly zwierzęta to niestety był częsty widok tutaj. Z drugiej strony pustynia z lochami, neonowy cactuar czy las z dużymi, święcącymi grzybami to był miły widok dla oka. Spodobał mi się też styl szachownicy, który pojawiał się w menusach czy na ubraniach napotkanych postaci.
W kwestii fabuły i samej rozgrywki czuję, że byłem gdzieś pośrodku. Mianowicie lubię serię Final Fantasy za to, że w tych grach poważne rzeczy mieszają się z humorem. I w Lightning Returns też tak było. Główny wątek był interesujący – bóg zaplanował reset całego świata na nowo, a gracz jako Lightning zostaje jego wysłannikiem. W tym celu wyruszyłem w świat i pomagałem ludziom, aby w dniu sądu bóg zaprowadził wybrane dusze do nowego świata. Do tego doszła jeszcze osobista motywacja głównej bohaterki. Wspomniałem, że statystyki podnosiły się tylko po zadaniach głównych i pobocznych. Oznaczało to tyle, że zadania poboczne były w tej grze ważniejsze niż ma to miejsce w typowych jrpgach i warto było je wykonywać. Nawet dla samych historii, ponieważ te były zabawne, ciekawe (np. zbieranie fajerwerków od Chocobo – dziewczyn, robot oczekujący na swoich właścicieli uwięzionych przez setki lat) i wpisywały się w główny temat gry. I byłoby wszystko super z tym, co napisałem przed chwilą, gdyby nie to, że ta gra była na czas. Dostałem pulę dni do końca świata, w tym 24 godziny z każdego dnia (Lightning najwyraźniej nie musiała spać). A więc biegałem od jednego miejsca do drugiego z przerwami na menu i nie miałem tego komfortu, aby móc się zgubić w świecie gry, bo zegarek mnie poganiał. Nie do końca byłem też przekonany ze zmian, jakie zaszły u pewnych bohaterów – twórcy z pozytywnych osób zrobili smutnych, a jednemu to nawet ubyło lat 😉 I jak dla mnie, to w końcówce za dużo rzeczy zadziało się naraz. Ale nie ukrywam, mam trochę odcięcie, że pokończyłem te gry z trylogii FFXIII i nie ma nic więcej po nich 😁
Zmierzając do końca – przy pierwszej części FFXIII pisałem, że to był fajnal dla ludzi zdeterminowanych. Podobne odczucia miałem teraz z powodu limitu czasowego. Poza tym Lightning Returns: Final Fantasy XIII to solidny przedstawiciel gry z gatunku jrpg. I mnie to wystarczyło do dobrej zabawy.
Muzyka do gry Lightning Returns: Final Fantasy XIII:
Chaos ♫ The Ark ♫ Luxerion ♫ Eternal Midnight ♫ Desert Awakening ♫ Desert Lullaby ♫ Graveyard of Dreams ♫ Bandit Gang Monoculus ♫ Fang’s Theme – The Boss – ♫ The Wildlands ♫ Sunset Path ♫ Savior of Souls ♫ Chocobo Returns ♫ A Carefree Existence ♫ Awaiting the Celebration ♫ The Glittering City of Yusnaan ♫ City of Revelry ♫ Ouroboros Festival ♫ High Voltage ♫ Death Game ♫ Sneaking In ♫ Snow’s Theme – Final Words – ♫ Yusnaan Palace ♫ Army of One ♫ Nova Chrysalia ♫ Endless Lives ♫ Lightning’s Theme – Radiance – ♫