Wraz z zakończeniem roku lubię sobie podsumowywać gry, w które zagrałem w przeciągu ostatnich 12 miesięcy. W roku 2020 grałem głównie w JRPG, przeróżne części Castlevanii i inne podobne metroidvanie. Oto moja topka gier zagranych w roku 2020. Pod uwagę brałem gry:
- które zagrałem po raz pierwszy w 2020 roku,
- które grało mi się bardzo dobrze,
- które miały na tyle dobrą muzykę, że chciało mi się jej słuchać poza samym graniem,
- same gry nie muszą być wydane w roku 2020.
Mój Top 10 zagranych tytułów w 2020 roku wygląda tak:
-
S.C.A.T.: Special Cybernetic Attack Team
Połączenie Contry z Shoot ’em upem na NESa. Gra krótka, trudna z kategorii NES Hard, ale można nauczyć się jej mechanik i ją skończyć bez kodów. Na plus wspomniałbym dobrą, wciągającą muzykę. -
Castlevania: Dawn of Sorrow
Castlevania w mangowym stylu. Spodobała mi się mechanika zdobywania nowych mocy od pokonanych przeciwników. No i muzyka była dobra, to rzecz oczywista jak na ten tytuł. -
Nier: Automata
Zagrałem w Niera, bo był w Game Passie, a sam tytuł kojarzyłem z mieszanych opinii – bardzo dobre albo bardzo słabe. Ograłem i bawiłem się w sumie dobrze, ale postawiłbym grę w kategorii średniaka. Największa wadą dla mnie było powtarzanie większości tego samego jako 9S, ale doceniłbym pewne mechaniki łamania czwartej ściany. No i jakby nie patrzeć, to Nier: Automata miała jedną z lepszych ścieżek dźwiękowych, jakie mogłem usłyszeć w grach. -
Castlevania: Chronicles
Remake remake’u pierwszej Castlevanii na PSXa. Gra nie była całkowicie odwzorowana 1:1 co do oryginału, więc było tu trochę nowych rzeczy — odrestaurowane grafiki, rude włosy Belmonta, ale przede wszystkim świetna muzyka — w pierwszym etapie przygrywało disco, w drugim drum&bass, w etapie ze spadającą podłogą mieliśmy chwytliwe solówkę na gitarze basowej, słynny motyw Simona Belmonta brzmiał jak aranżacja na Olimpiadę, a motyw walki z Draculą ponownie jak z dyskoteki. Pod tym względem to było bardzo pozytywne zaskoczenie. -
Castlevania: Portrait of Ruin
Kolejna mangowa Castlevania. Mimo, że była to chyba piąta część Castlevanii po Symphony of the Night w gatunku metroidvanii, to autorom udało się zaimplementować nowości, które znacząco odświeżyły rozrywkę. Do dyspozycji mieliśmy dwójkę bohaterów — Jonathana and Charlotte, których zdolności trzeba było naprzemiennie używać. W grze mogliśmy się też teleportować do odległych miejsc jak np. wnętrze piramidy. Również pod względem muzyki było ciekawie. W utworach wyraźnie wybijał się bas jakby to były kawałki italo disco. Gra zawierała również starsze kawałki z poprzednich części zaaranżowane w tej stylistyce. -
Final Fantasy XV
Zagrałem w Finala na początku pandemii i to była świetna odskocznia w zwiedzaniu wirtualnego świata z chłopakami. Może nie był to najlepszy fajnal, w końcówce gry niestety zrobiło się tutaj zbyt chaotycznie, ale dla samego zwiedzania warto było zagrać. Muzyka w wykonaniu Yoko Shimomury okazała się świetna, ale twierdzę, że Nobuo Uematsu, który stworzył muzykę do gry Terra Battle do kolaboracyjnego questa w FFXV, wypadł lepiej. -
Ori and the Will of the Wisps
Kolejna część leśnej metroidvanii. To była najlepsza gra tego gatunku, w jaką zagrałem w tym roku. Fajna, wzruszająca historia. Minęło już trochę czasu, ale wciąż pamiętam potyczki z bossami w tej grze. I ta cudowna muzyka Garetha Cokera. Te kawałki spokojnie mogłyby się znaleźć na ścieżkach dźwiękowych do gier RPG. -
Chrono Cross
Klasyka z PSXa. W końcu się przełamałem, zagrałem i to był dobry trip. Jak na JRPGa z lat 90 pewne rzeczy musiałem przymknąć oko — czasami dało się tutaj pogubić, bo gra nie prowadziła za rączkę. Jednak przedstawione światy, taktyczny system walki (bez grindowania), duża ilość bohaterów czy przeważająca, ciepła muzyka — to wszystko ze sobą naprawdę zadziałało. -
Wiedźmin 3
Kolejny tytuł, który czekał u mnie długo na zagranie. Początek gry był dla mnie trudny i nieprzekonujący. Wiedźmin wprowadzał sporo samouczków, mechanik, z którymi musiałem się obyć. Pierwszą sekcję w Białym Sadzie równie dobrze mógłby nazwać symulatorem wsi z potworami. Ale im dalej zagłębiałem w wiedźmiński świat, tym było coraz lepiej. Zaczęła się eksploracja, zaczęły się zadania poboczne, zaczęły się rozmowy, zaczęło się specyficzne słownictwo dla danych regionów. Przeszedłem podstawę i dodatki. Całość zajęła mi ponad 200 godzin. Nawet do muzyki się przekonałem — choć tu już to zależało od regionu świata gry. -
Xenogears
Ta gra wylądowała na moim szczycie przede wszystkim z powodu fabuły, choć jako JRPG miała też sporo do zaoferowania — ciekawe postacie, dwa systemy walki, z czego jeden był z mechami (no może trzy, licząc dodatkową minigierkę), duży świat do zwiedzenia, rewelacyjną, klimatyczną muzykę. Xenogears nie było idealną grą. Było tutaj wiele losowych i trudnych walk, zdarzyły się też ekstremalnie trudne sekcje zręcznościowe. Do tego trzeba było oglądać długie, niepomijalne cut-scenki. I nie zapominajmy o uciętej w gameplay drugiej płycie gry. Ale mimo wszystko fabuła, która łączyła ze sobą różne religie, filozofie i koncepcje (np. co mogłoby się dziać z ludźmi po śmierci) wywołała u mnie przeróżne myśli egzystencjalne. Coś niesamowitego.