Nadejszła wiekopomna chwila, przeszedłem Rogue Galaxy 🙂 Jakby zebrać moje wrażenia w jednym zdaniu — to było lekkie rozczarowanie. Ale co i dlaczego to wyjaśnię w następnych akapitach.
Zacznijmy od fabuły. W grze wcieliliśmy się w Jastera Rogue’a — młodzieńca, któremu marzyło się opuszczenie jego macierzystej planety i poznanie wszechświata. Pewnego razu na pustynne miasto bohatera napadły potwory. Z pomocą Jasterowi przyszedł zamaskowany facet, który zostawił mu miecz należący do znanego łowcy nagród Pustynnego Pazura (Desert Claw). Bohater „oczyścił” miasto z przeciwników, co nie umknęło uwadze dwójce kosmicznych piratów. Ci mylnie wzięli Jastera za Pustynnego Pazura po trzymanym przez niego mieczu i zaproponowali mu werbunek na piracki statek. Jaster skorzystał z okazji, przyjął pseudonim po słynnym łowcy nagród i postanowił spełnić swoje marzenie o podbiciu kosmosu.
Fabułę gry streściłbym, że była w porządku. Rogue Galaxy to były takie perypetie w kosmosie, gdzie np. rozbiliśmy się statkiem na obcej planecie i musieliśmy znaleźć sposób na wydostanie się z niej. Albo wygasła nam kosmiczna wiza na loty międzyplanetarne i trzeba było ją przedłużyć😉. Oczywiście, jak to bywa w grach jrpg, bohaterowie prędzej czy później zostali wplątani w intrygę, od której ważyły się losy wszechświata. Klimat gry więc balansował pomiędzy poważnymi i lekkimi wątkami, a do tego dołączono elementy fantasy (jak np. morskie statki latające w kosmosie). Fajnie, że w grze dialogi zostały udźwiękowione. Myślę, że głosy postaci zostały tutaj dobrze dobrane, a samo słuchanie frazy „doktor Pocacchio” było dla mnie zaskakująco odprężające 😄.
Z innych rzeczy — gra wyróżniała się systemem walki na tle innych jrpgów z tamtego okresu. Otóż poruszaliśmy się po świecie gry (np. miasta, dżungle, zamknięte pomieszczenia, struktura raczej korytarzowa) i gdy natrafiliśmy na przeciwników, to starcie odbywało się w czasie rzeczywistym i w tym samym miejscu, a nie na osobnej arenie. Bohaterowie mieli swoje paski akcji, na bazie których mogliśmy wydać polecenia (np. atak, zdolności, przedmioty). Część umiejętności była nawet zabawnie zaanimowana np. Kisala rzucająca starą skarpetą 🧦😄. I jak to z czasem rzeczywistym, trzeba było sprawnie zarządzać komendami, aby nie dać się zaskoczyć przeciwnikowi. Pod tym względem walka przypominała mi trochę nowsze action-jrpgi, choć należy wspomnieć, że sama gra miała swoją premierę w 2005 w Japonii.
W Rogue Galaxy nie brakowało też minigierek. Wyróżniłbym dwie:
- turnieje Insectron — minigierka, do której zbieraliśmy żuczki w różnych zakątkach gry, a następnie wystawialiśmy je do turowej walki na planszy złożonej z szachownicy,
- fabryka — minigierka, w której zbieraliśmy plany i przedmioty, na bazie których mogliśmy postawić linię produkcyjną i otrzymać rzadki przedmiot (fajny pomysł, ale budowa była skomplikowana w obsłudze, zmarnowany potencjał).
Z ciekawszych mechanik do dyspozycji była też magiczna żaba, która połykała dwa przedmioty i łączyła je w jeden lepszy.
I niby na papierze wszystko na razie brzmiało ok, ale niestety muszę też wspomnieć o wadach Rogue Galaxy, a było ich kilka. Poziom trudności walk był dla mnie niewyważony. Na początku przeciwnicy za często używali tzw. one-hit killa. Z kolei wraz z rozwojem postaci to my mogliśmy jedną zdolnością ubić wszystkich wrogów już na starcie. Ani to było sprawiedliwe, ani wymagające. W pewnym momencie gry na gracza czekała też mega-upierdliwa walka z bossem, w trakcie której trzeba było parować i atakować wroga na zmianę przez kilka minut. Taki test na cierpliwość. Przyznaję, że w tym miejscu miałem wątpliwości, czy aby na pewno chciałbym dokończyć grę 😉
Druga wada. Fabuła miała ciekawe czy zabawne momenty, zwłaszcza te z prerenderowanymi scenkami. Tylko co z tego, skoro przez większość czasu w tej grze chodziło się po lochach, które miały w sumie z pięć projektów korytarzy. Wszystko było tutaj tak powielone, że podczas grania czułem się jakbym przechodził nowe korytarze kolejny raz. Budziło to w mojej głowie wrażenie backtrackingu, ale przy podążaniu naprzód. Na szczęście tego prawdziwego backtrackingu było mało dzięki wygodnemu systemowi teleportów.
Dodatkowo moje uczucie déjà vu potęgowała muzyka. O ile utwór tytułowy (Le Marie Glennecia) był bardzo klimatyczny, tak niestety większość muzyki stanowiły zapętlone 30-sekundowe kompozycje, które wraz z nijakimi projektami korytarzy, potęgowały tylko uczucie nudy.
Jak więc widać — gra miała plusy dodatnie i ekhem, plusy ujemne 😉. Czy mogę ten tytuł polecić? Myślę, że w Rogue Galaxy można zagrać. Zwłaszcza, jeśli lubi się estetykę anime. Ale uprzedzam, to jest gra dla zatwardziałych fanów jRPG jak np. Octopath Traveler. Musiałem poświęcić sporo czasu na przejście tej gry. Zajęło mi to ponad 60 godzin i czuję, że jakby gra zabrała mi tylko połowę czasu z tego łącznego, to nic bym na tym nie stracił.
Muzyka do gry Rogue Galaxy:
Brave Heart ♫ Swinging ♫ Factory (In Editing) ♫ The Misty Town ♫ Le Marie Glennecia ♫