Yakuza 6: The Song of Life
recenzja / opinia / podsumowanie

Yakuza 6: The Song of Life

Yakuza 6: The Song of Life

Ukończyłem Yakuzę 6. Aj, aj, i to już była ostatnia gra z Kiryu. Ale to szybko mi zleciało. Będzie mi brakować Kazumy i tych wszystkich pobocznych postaci, bo sporo frajdy dało mi zagranie w tę serię.

Co myślę o szóstej części? Że miała dobre i złe strony. Dobrych było znacznie więcej:

  • bardzo przyjemna eksploracja (bieganie i skakanie przez barierki na propsie),
  • Onomichi — super miejscówka,
  • udźwiękowione subquesty, z których wylewała się niesamowitość,
  • dobre minigierki — siłownia, czat, klan, rozmowy w barze, łowienie, baseball, hostessy, karmienie kotów.
  • z głównej fabuły wątek heihaizi (tzw. czarnych dzieci) zrobił na mnie wrażenie.

Natomiast ze złych rzeczy to przede wszystkim twórcy przekombinowali końcówkę gry — najważniejszy plotwist ma super podbudowę (nastawiałem się na pojazd ufo albo metal geara xD), ale po jego odkryciu miałem sporo wątpliwości jak to wszystko tam funkcjonowało — np. te wszystkie zabójstwa, przecież przy samej budowie statku musiało pracować masę ludzi i wszyscy musieliby trzymać gębę na kłódkę. I samo zakończenie też pozostawiło mnie z wątpliwościami, co i jak. Wtórności z poprzednich części nie wyliczam, spodziewałem się ich. Z dwojga złego Kamurocho mogłem już przechodzić praktycznie bez mapy. I jeszcze walka z Sami-Wiecie-Kim była do dupy z powodu kamery. Musiałem sobie ją oddalić na maksa, żeby nie obrywać wybuchającymi dronami i odkurzaczami Roomba xD

Ale tranquilo, chillout — ostatecznie dobrze było sobie pograć w Yakuzę 6. Ostatnią grę z Kiryu jako głównym bohaterem.

Muzyka do gry Yakuza 6: The Song of Life:

KAMURO again ♫ Qui garde un secret ♫ Y-JI Road ♫
Moja strona używa plików cookie. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej informacji na ten temat znajdziesz tutaj.